W Brukseli rozkręca się skandal – lub jak chcą inni „tak zwany skandal”. Ten jest związany z tym, że Komisja Europejska miała wspierać finansowo jedną z organizacji pozarządowych, by ta lobbowała za zaostrzeniem Zielonego Ładu. Głosowano już nad wstrzymaniem finansowania organizacji pozarządowych w ramach jednego z kluczowych ekologicznych programów Unii Europejskiej. Pojawiają się też wezwania do powołania komisji śledczej. A afera jest rozwojowa.
Sprawa zaczęła się od tego, że jedna z umów związanych ze wsparciem finansowym dla organizacji pozarządowej, która nazywa się European Environmental Bureau, trafiła do dziennikarzy. Ta nazwa na polski tłumaczyłaby się mniej więcej jako Europejskie Biuro Ochrony Środowiska. I jest to ważne. O czym jednak za moment.
Zacząć trzeba bowiem od wspomnianej umowy. W tej według relacji holenderskiej gazety „De Telegraaf” zielona organizacja zobowiązywała się do wykorzystania finansowania tak, by zrealizować określone cele. W tym wypadku było nimi doprowadzenie do zaostrzenia co najmniej 16 polityk Europejskiego Zielonego Ładu.
Politycy, którzy się temu przyjrzeli, twierdzą, że odkryli nawet listę europosłów, których EEB miało lobbować w ramach unijnego projektu. Za pieniądze Komisji – zgodnie z tą relacją – przekonując, by ci zaostrzali ekologiczną politykę Unii Europejskiej.
Walka o Planetę czy manipulacja?
W ocenie tej sytuacji zderzają się dwa stanowiska. Jedno prezentowane przez liberalną część europejskiego establishmentu oraz zaangażowane w nią organizacje, mówi, że nie ma tutaj nic niewłaściwego. Doszło co najwyżej do zbiegu interesów, w którym ludzie walczący z wielkim biznesem o bardziej zieloną politykę, otrzymali od Komisji Europejskiej wsparcie, ponieważ ta i tak była zobowiązana do jego udzielania.
Takie podejście potwierdził zresztą Europejski Trybunał Obrachunkowy, który przyjrzał się sprawie i poinformował, że brak dowodów na niewłaściwe lub nielegalne działania. Zalecił jednak poprawę przejrzystości finansowania NGO w Unii Europejskiej.
W tej wersji wszystko jest więc całkowicie w porządku, a całość opierała się po prostu o zbieg interesów organizacji pozarządowych oraz postępowych europejskich polityków. Jedynym wygranym jest w tej opowieści planeta, której pomogły odpowiedzialne decyzje.
Ale nie jest to opowieść jedyna.
Ani dziennikarze, którzy sprawę nagłośnili, ani politycy, którzy postanowili się jej przyjrzeć, nie odebrali tego w taki sposób. Uznano raczej, że Franz Timmermans płacił z publicznych pieniędzy organizacjom ekologicznym za przepychanie własnych polityk w taki sposób, żeby nikt nie wiedział, że to on za tym stoi. A także, że robiono to wszystko w sposób nieetyczny, ponieważ parlamentarzyści, których miano „lobbować”, myśleli, że to rozmowy z troskliwymi obywatelami, a nie przedstawicielami organizacji, która ma „dowieźć” cele z unijnego projektu. A to oczywiście powodowało, że podchodzili do nich inaczej niż do rozmów z politykami.
Politycy, na których wywierano wpływ w ten sposób, poczuli się więc oszukani. To doprowadziło do wybuchu sporej i rozwojowej afery. Nie tylko za sprawą polityków z nowej prawicy, ale też tych centrowych – skupionych w Europejskiej Partii Ludowej, do której należy choćby Platforma Obywatelska. Zresztą wśród osób przyznających, że było to niewłaściwe, znalazł się również polski komisarz Piotr Serafin.
Głośno grzmią też jego koledzy z europejskiej frakcji politycznej.
Nowa prawica wskoczy na falę
Dotąd było już głosowanie w komisji Parlamentu Europejskiego, w którym chciano zablokować przekazywanie środków organizacjom pozarządowym w ramach programu LIFE (to kluczowy unijny program finansujący działania na rzecz ochrony środowiska i klimatu, który wspiera zarówno instytucje publiczne, jak i organizacje pozarządowe. Jego celem jest wdrażanie polityk UE w tych obszarach, m.in. poprzez dotacje na projekty związane z bioróżnorodnością, energią czy zrównoważonym rozwojem). Był też pomysł powołania komisji śledczej do wyjaśnienia wątpliwości. To pierwsze przepadło w głosowaniu, ale tylko jednym głosem – co pokazuje jak duże emocje budzi sprawa. Komisji śledczej też na razie nie będzie, jednak i tu sytuacja jest dynamiczna.
Afera jeszcze na dobre nie dotarła do Polski, ale raczej dotrze. Choćby dlatego, że ustalenia „De Telegraaf” wpisują się w wątpliwości dotyczące realizacji zielonych polityk oraz styku organizacji pozarządowych i władzy, które od lat podnoszą politycy rosnącej w siłę nowej prawicy. A ta ma narzędzia i możliwości, by nie dać zginąć tematowi. Będzie chciała z nich skorzystać. Zwłaszcza, że każde głosowanie w Parlamencie, które buduje wrażenie, że sprawa jest zamiatana pod dywan, zwiększa towarzyszące mu emocje. Do tego sprawa robi się ciekawsza, kiedy przyjrzeć się European Environmental Bureau.
I temu za czym ta organizacja lobbuje.
Atom szkodzi klimatowi!?
Samo Europejskie Biuro Ochrony Środowiska odpowiedziało na zarzuty serią stanowisk, artykułów oraz postów w mediach społecznościowych. W tych słowa autorytaryzm, demokracja i wielki biznes są odmieniane przez wszystkie przypadki. A cała sprawa jest przedstawiana jako atak na społeczników, którzy toczą nierówną walkę z wielkim biznesem. Stanowiska mówią więc o „tak zwanym skandalu”, „fałszywym skandalu” i „dezinformacji”. – Jako przedstawiciele organizacji społeczeństwa obywatelskiego, naszym zadaniem jest wspieranie procesu tworzenia polityk poprzez dostarczanie dowodów naukowych oraz perspektywy obywateli – pisał jego szef Patrick ten Brink.
I jest to zrozumiałe. Z tym, że do działań jego organizacji można mieć zastrzeżenia. Pierwsze z nich dotyczy samej jej nazwy oraz wykorzystywanej identyfikacji graficznej. Wszystko wygląda tutaj tak, jakby European Environmental Bureau było instytucją unijną. Którą nie jest. I trudno uwierzyć, by był to przypadek. Nietrudno się pomylić – sam kilka lat temu zapisałem się do ich newslettera, przekonany, że to oficjalny kanał informacyjny Unii E. Zorientowałem się, że tak nie jest, dopiero kiedy moje podejrzenia zaczęła wzbudzać treść przesyłanych wiadomości.
I sprawdziłem ich źródło. Okazało się, że zlokalizowane w Brukseli Europejskie Biuro Ochrony Środowiska nie ma nic wspólnego z Unią Europejską. Może poza tym, że otrzymuje od niej finansowanie. A co takiego wzbudziło moje podejrzenia?
Przede wszystkim ataki na energetykę jądrową. Otóż Europejskie Biuro Ochrony Środowiska przysłało mi na przykład newsletter, w którym przekonywało, że inwestowanie w energię jądrową jest… złe dla klimatu. A kiedy ktoś przekonuje mnie, że rozwój źródeł energii, które nie emitują gazów cieplarnianych, przyspiesza globalne ocieplenie, to oczywiście robię się nieufny. Przyjrzałem się wiec dokładniej temu, co przychodzi z EBB i co jest publikowane na jego stronach, i okazało się, że są tam choćby apele dotyczące tego, by Unia Europejska interweniowała w kwestii pomocy publicznej mającej przedłużyć działania belgijskich elektrowni jądrowych. Twierdziło, że inwestowanie w przedłużenie ich działania, jest sprzeczne z unijnymi przepisami o pomocy publicznej. Apelowało nawet o wszczęcie dochodzenia w tej sprawie. Ekolodzy byli więc za tym, by likwidować działające bezemisyjne źródła energii. Kontrowersyjne.
Ale to nie wszystko, bo antyatomowa krucjata jest tam aż nadto widoczna. Organizacja przygotowała na przykład obszerny raport, w którym przekonuje, że atom nie jest potrzebny europejskiej gospodarce do zmniejszania emisji dwutlenku węgla. I ten raport zawiera scenariusze, które organizacja przygotowała dla pięciu krajów, by pokazać jak te powinny zrezygnować ze swojej floty elektrowni jądrowych i zastąpić je odnawialnymi źródłami energii, oszczędnościami na jej zużyciu oraz elastycznością systemu.
Krytyka to pamflet?
Przy czym jest to częsty postulat ruchów ekologicznych, które niezbyt lubią kiedy się go poddaje krytyce. Mój kolega Jakub Jędrak napisał na przykład kiedyś artykuł, w którym przekonująco argumentował, że taki system to bajki. A z jego tekstu dało się wyciągnąć wniosek, że są to także bajki, które połączone z niszczeniem atomu, muszą doprowadzić do większego uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu. Został wtedy zaatakowany przez różnych ekspertów, którzy jego solidnie uargumentowany tekst nazwali pamfletem.
Choć to wymaga jeszcze niewielkiego doprecyzowania, ponieważ gaz oczywiście nie musi być rosyjski. Można go w takim wypadku kupić także z USA lub Kuwejtu. A właściwie można by było, gdyby nie podążać za zaleceniami organizacji takich jak Europejskie Biuro Ochrony Środowiska, bo to oprócz zamknięcia atomu, apelowało także o rezygnację z terminali LNG – niezbędnych do tego, by gaz importować z innych kierunków. Pięć wspomnianych krajów, które mają rezygnować ze swoich flot elektrowni jądrowych to Hiszpania, Francja, Słowacja, Belgia i Finlandia. A kto zapłacił za raport?
Właśnie będący na cenzurowanym LIFE oraz Niemieckie Federalne Ministerstwo Gospodarki i Ochrony Klimatu. Co Niemcy mają do hiszpańskich elektrowni jądrowych?
A to nie wszystko, bo EEB lobbowało także za montowaniem pomp ciepła w nieocieplonych domach. – W przypadkach, gdy takie renowacje nie są jeszcze możliwe, pompy ciepła wysokotemperaturowe stanowią doskonałe rozwiązanie przejściowe, pozwalające ograniczyć zależność od paliw kopalnych i uruchomić oszczędności energetyczne – przeczytałem w newsletterze otrzymanym od Europejskiego Biura Ochrony Środowiska. Do którego dołączony był obszerny raport w przykładami udanych inwestycji tego rodzaju z kilku krajów. W tym z Polski, w której połączenie pomp ciepła i nieocieplonych budynków kojarzy się już raczej z rachunkami grozy, niż oszczędnością.
Są oczywiście przykłady, jak może to działać, ale trzeba do nich podchodzić bardzo ostrożnie.
Paliwo dla krytyków systemu
Widzicie więc, że kiedy chodzi o skandal opisany przez „De Telegraaf” – lub jak chcą inni „tak zwany skandal” – raczej nie zabraknie paliwa krytykom obecnego systemu. Rzeczywiście jest tak, że wszystko to budzi spore wątpliwości i pozwala zadawać pytania, które je tylko zwiększają. Tłumaczenie, że to normalne działania raczej nie wystarczy, by zgasić ten pożar. Szczególnie, kiedy uważnie popatrzeć, co dokładnie robiła zaangażowana w nie i stylizująca się na instytucję unijną organizacja ekologiczna.
A nie jest to przecież jedyny taki grant i jedyny temat, który pojawia się w tym kontekście. Dirk Gotink, eurodeputowany holenderskiej centroprawicy, mówił już na przykład: „Chcę wiedzieć, czy to dotyczy również innych tematów, takich jak migracja?” Dodając, że Bruksela to stolica lobbingu i chce wiedzieć: „czy mamy do czynienia z jedną czarną owcą, czy z powszechną praktyką?” Europarlamentarzyści zapowiadają, że będą ten temat drążyć. Jeżeli dokopią się do podobnych przykładów w innych, nawet bardziej zapalnych tematach – na przykład wspomnianej migracji, może wywołać prawdziwą burzę polityczną. A możliwe, że się dokopią, bo afera wybuchła z powodu czegoś, co jeszcze niedawno uważano w Brukseli za normalne.
Jednak żyjemy w czasach, w których wszystko szybko się zmienia.
Także ocena tego co normalne i akceptowalne.
Fot. RossHelen/Envato Elements.