W 2019 roku Chiny miały około 200 głowic jądrowych. Dziś mają ich już 500. Do 2030 roku chcą mieć ponad 1000 i wcale nie planują na tym poprzestać. Kolejne 500 głowic chcą dodać do 2035 roku. Budzi to niepokój w Stanach Zjednoczonych. Tak duży, że dowodzący amerykańskimi siłami w rejonie Pacyfiku admirał John Aquilino powiedział: „nie mierzyliśmy się z takim zagrożeniem od II wojny światowej”.
- Chiny rozwijają potencjał nuklearny.
- Chcą w ten sposób zapewnić sobie ostrożność Stanów Zjednoczonych w relacjach z Pekinem oraz wywrzeć presję na zmianę doktryn militarnych USA.
- Tej potrzebują, by zrealizować dalekosiężny cel polityki międzynarodowej, którym jest przebudowanie międzynarodowego porządku.
- W tej misji mogą liczyć na wsparcie innych krajów.
- Przede wszystkim skupionych w tzw. „Osi przewrotu”, które wspólnie mają wielki potencjał militarny, ekonomiczny i dyplomatyczny.
- Sytuacja w wielu aspektach zaczyna przypominać tę znaną z czasów Zimnej Wojny.
Szybko rozwijający się arsenał nuklearny Chin jest przez Stany Zjednoczone postrzegany jako problem. Tym większy, że wymusza na USA duże wydatki. Według aktualnych informacji Pentagon planuje wydać około 750 miliardów dolarów przez najbliższe 10 lat, by unowocześnić i wymienić swoją broń nuklearną. Musi to zrobić, bo niektóre z głowic mających odstraszać rywali pamiętają Zimną Wojnę z ZSRR i lata 70. ubiegłego wieku.
A Pekin nieustannie rozwija całą triadę atomową. Nie chodzi tutaj bowiem tylko o głowice, ale też możliwości ich przenoszenia. – Inwestują w rozwój lądowych, morskich i powietrznych platform przenoszenia broni jądrowej, a także w infrastrukturę niezbędną do wsparcia tak dużej rozbudowy sił nuklearnych – mówił amerykański urzędnik Departamentu Obrony, gdy prezentował te dane dziennikarzom. Wzrost siły chińskiego wojska widać choćby w tempie, w którym Pekin rozbudowuje swoją flotę pełnomorską. Według danych USA liczba okrętów w służbie wojskowej w rok wzrosła z 340 do 370.
Jednak ciekawsze od samej liczby głowic jest pytanie, w jakim celu Chiny to robią?
Dlaczego Pekin to robi?
Odpowiedzi jest kilka i najmniej optymistyczna brzmi po prostu: szykują się na wojnę. Podpisać mogliby się pod tym fani fantastyki naukowej, ale nie dlatego, że jest to jedynie bajkowy scenariusz. Z tego powodu, że znają twórczość Cixina Liu (autora m. in. „Problemu trzech ciał”), który jest w Chinach hołubiony do takiego poziomu, że dzieciaki w szkołach karmi się jego pomysłami. A w jego książkach motyw wojny Chin ze Stanami Zjednoczonymi, które do tego poczynają sobie w niej skrajnie nieuczciwie, jest częstym elementem. Ktoś może powiedzieć, że to nic takiego. Ale ktoś inny zwróci uwagę, że w ten sposób oswaja się młodych ludzi i społeczeństwo z tym, że wojna jest nieuchronna.
Na szczęście odpowiedź najmniej optymistyczna nie jest jedyna. Tong Zhao z amerykańskiego Carnegie Endowment for International Peace na łamach prestiżowego „Foreign Affairs” opublikował właśnie artykuł zatytułowany „Prawdziwe motywy chińskiej ekspansji jądrowej”. I w nim wyjaśnia, o co jego zdaniem chodzi Xi Jingpinowi i rządzonym przez niego Chinom. – Z perspektywy Pekinu narastające napięcia w relacjach z Waszyngtonem są wynikiem zmieniającej się równowagi sił między Chinami i Stanami Zjednoczonymi – bardziej konsekwencji szybkiego rozwoju ekonomicznego Chin niż zmiany w ich zachowaniu. Waszyngton czuje się zagrożony przez wzrost Chin i staje się coraz bardziej wrogi wobec Pekinu – tłumaczy Zhao zwracając uwagę na sposób, w który świat i politykę postrzegają chińskie elity. Co zatem robią decydenci w Państwie Środka widząc, że światowe supermocarstwo zaczyna czuć zagrożenie z ich strony? – Pekin musi przekonać Waszyngton do zaakceptowania wzrostu Chin do roli głównego gracza, a amerykańskich decydentów do tego, że nie będą w stanie go powstrzymać, przeszkodzić mu lub zdestabilizować Chin. Pekin, według chińskich elit rządzących, może tego dokonać jedynie poprzez wzmocnienie swojej siły – czytamy w bardzo ciekawym tekście Tong Zhao.
Wzmacniają więc swoją siłę militarną we wszystkich kluczowych rodzajach broni. A Xi Jinping szczególną uwagę zwraca na broń nuklearną. Nacisk, który kładzie na rozwój tego rodzaju broni nie jest żadną tajemnicą. Mówi o tym zresztą głośno. Zapewne, by wywrzeć dodatkową presję na zachodnich rywali. Robi to, ponieważ uważa, że nic lepiej nie pokazuje coraz większej potęgi Pekinu niż właśnie jego arsenał atomowy. Którego zadaniem ma być jednocześnie przekonanie Waszyngtonu, by odnosił się do Chińczyków z większym respektem i bardziej ważąc swoje słowa oraz zmienił strategię militarną na wypadek konfliktu.
– Chińscy eksperci argumentują na przykład, że Związek Radziecki skutecznie wpłynął na zmianę amerykańskiej strategii nuklearnej w czasie Zimnej Wojny. Zrobił to poprzez znaczący rozwój swojego arsenału w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Dzięki temu Moskwa wywarła na Waszyngton wystarczającą presję, by ten porzucił doktrynę masowego uderzenia odwetowego (…) na rzecz bardziej elastycznego reagowania, które miało brać pod uwagę skalę sowieckiej agresji – pisze Zhao i zwraca uwagę, że nie szła za tym zmiana doktryn przygotowanych na wypadek wojny z innymi rywalami. W tym Chin. Pekin wyciąga z tego wniosek, że jedyną rzeczą, którą USA szanują, jest siła militarna.
Chiński model
Rozbudowuje więc te siły, których USA obawiają się najbardziej. Nie szczędząc nakładów, bo amerykańskiej ostrożności Pekin potrzebuje dziś bardziej niż kiedykolwiek. Ta jest dla niego niezbędna, by zrealizować dalekosiężny plan polityki zagranicznej, który jest ambitny, bo jest nim przebudowa porządku światowego. – Na dziś to, że chiński prezydent Xi Jinpinga ma ambicję przebudowy świata jest niezaprzeczalne. Chce doprowadzić do osłabienia sieci sojuszy Waszyngtonu i oczyścić organizacje międzynarodowe z „zachodnich wartości”. Chce zrzucić amerykańskiego dolara z piedestału i wyeliminować kontrolę Waszyngtonu nad krytycznymi technologiami. W jego nowym wielobiegunowym świecie, globalne instytucje i normy byłyby podparte chińskim sposobem rozumienia wspólnego bezpieczeństwa oraz ekonomicznego rozwoju – pisze Elizabeth Economy w artykule „Chiński alternatywny porządek”, który jest okładkowym materiałem nowego Foreign Affairs”.
Chodzi więc w tym między innymi o to, że dziś w instytucjach międzynarodowych dominują narzucone przez Zachód wartości osadzone w idei praw człowieka. W praktyce oznacza to, że przy ocenie wydarzeń, do których dochodzi na świecie, demokracja ma w teorii pierwszeństwo przed gospodarką. Z tego wyciąga się na przykład prawo do interwencji w imię jej obrony. Model, który oferują Chiny, jest odwrotny. Jeżeli – mówią Chińczycy tym, którzy chcą słuchać – gospodarka ma się dobrze i ludzie się bogacą, to autorytaryzm jest w porządku. A respektowanie praw człowieka jest czymś, na co nie trzeba zwracać szczególnej uwagi.
Wrogowie USA łączą siły
Jak łatwo się domyślić, taka wizja świata pada na szczególnie podatny grunt w krajach, które są rządzone autorytarnie i mają luźny stosunek do praw człowieka. A tych na świecie nie brakuje. Pekin zyskuje więc sojuszników wszędzie tam, gdzie władze wolą unikać przyjęcia wspomnianych „zachodnich wartości”, w parze z którymi idą choćby wybory. Idea, by zamiast tych ostatnich oferować wzrost gospodarczy, bardzo im się podoba.
Do tego ostatnie lata i wojna w Ukrainie oraz to, co dzieje się w Izraelu, bardzo zbliżyło największe z nich. Doskonale widać to szczególnie w Ukrainie, gdzie Rosjanie używają – jak zwracają uwagę Andrea Kendall-Taylor i Richard Fontaine na łamach cytowanego już wcześniej magazynu „Foreign Affairs” – broni wyposażonej w chińską technologię, irańskich dronów oraz rakiet i amunicji z Korei Północnej. A żołd otrzymują między innymi dzięki temu, że Pekin w odpowiedzi na zachodnie embargo zwiększył zakupy rosyjskiej ropy. Jest to tylko ułamek relacji, które wiążą te cztery kraje, a ostatnio uległy zacieśnieniu.
Oś przewrotu
– Cztery kraje coraz lepiej identyfikują swoje wspólne interesy, wykorzystują wspólną retorykę i koordynują swoje wysiłki militarne oraz dyplomatyczne. Ich schodzenie się tworzy nową „Oś przewrotu” – coś, co fundamentalnie zmienia krajobraz geopolityczny – przekonują Kendall-Taylor i Fontaine. Dodając, że nie jest to żaden formalny sojusz, ale raczej grupa krajów, które łączy niezadowolenie z amerykańskiej dominacji na świecie.
Po prostu wrogowie USA łączą siły. I o ile oddzielnie mogą dużo, ale nie bardzo dużo, bo każdemu brakuje czegoś ważnego, to wspólnie mają ogromny potencjał militarny, gospodarczy oraz dyplomatyczny. A doskonałym spoiwem, które pozwala im zapomnieć o niesnaskach jest wspólny wróg w Waszyngtonie. Okazuje się więc, że Rosja w niespełna 10 lat podwoiła udział Chin w swoim handlu zagranicznym, dzięki czemu ma więcej pieniędzy. Odwdzięczyła się Pekinowi między innymi sprzedając mu broń i między 2018 i 2022 rokiem ponad 80 procent importu uzbrojenia do Chin przyjeżdzało od północnego sąsiada. Do tego dołożono technologię, która pozwoliła Pekinowi unowocześnić swoje siły rakietowe, przeciwlotnicze i marynarkę, która byłaby kluczowa w wypadku konfliktu z USA. Oba kraje wspólnie zaapelowały też o nowy porządek międzynarodowy. Iran sprzedaje do Chin ropę, a rakiety kupuje w Korei Północnej. Aktywa członków reżimu rządzącego tą ostatnią wcześniej leżały zamrożone na kontach w rosyjskich bankach, ale Moskwa zdecydowała niedawno o ich uwolnieniu. Kraje współpracują także, zupełnie jak w czasach Zimnej Wojny, wywiadowczo. Organizują też wspólne manewry militarne.
Wszystko po to, by rzucić wyzwanie Amerykanom i tzw. „Zachodowi”.
Sytuacja coraz bardziej przypomina Zimną Wojnę, ale czy się w nią przerodzi?
Być może.