Przez Internet przechodzi jedna dyskusja o tzw. patodeweloperce za drugą. Ludzie zastanawiają się, co nią jest, a co nie. Nie uważam, by trzeba było to rozsądzać. Każdy ma prawo do własnego zdania i własnej oceny. Ale argumenty pojawiające się w tych dyskusjach pokazują, jak spadają nam oczekiwania mieszkaniowe i to jest ciekawe. Zwłaszcza, kiedy zestawić je z tym, co oferowały osiedla w PRL.

W jednej padła na przykład sugestia, że nie można mówić o patodeweloperce tam, gdzie w garażu podziemnym zmieszczono myjnię samochodową, a w przestrzeniach usługowych na parterze jest mały sklep. Ktoś inny uważał, że jak nieopodal bloków zbudowano tramwaj, to te tworzą wzorowe osiedle. No i ok. Nie będę się kłócił. Może i jest. Dziś. Ale to pokazuje, jak szybko obniżyliśmy oczekiwania odnośnie osiedli mieszkaniowych. By się upewnić, że sobie tej zmiany nie uroiłem, skoczyłem na spacer po okolicy, którą jest typowe osiedle z lat 70. XX w. Zbudowane w zatęchłym PRL-u, gdy nasze PKB „na głowę” było kilka razy niższe niż dzisiaj. Osiedlu, które zaplanowano na 10 tys. osób. Do planu dokładając usługi, które uznano za absolutne minimum tego, by taka liczba ludzi mogła w miarę sensownie żyć i korzystać z udogodnień miasta.

W tym planie minimum dla 10 tys. osób mamy więc przedszkole. (Nowy budynek stanął na miejscu starego).

A właściwie dwa, bo jedno — uznali ludzie planujący osiedla z PRL — to za mało dla 10 tys. osób.

Plac zabaw, żeby nie nudziły się dzieci.

Oraz przestrzeń spotkań, by nie nudzili się seniorzy. Krzysztof Bień, który zaprojektował osiedle, mówił o niej tak: „Moją ideą urbanistyczną dla Widoku był też trójkąt zieleni na środku osiedla. Stamtąd widać dwa kopce, a miało to też być miejsce, gdzie będzie można by pospacerować, usiąść, odpocząć, spotkać się z sąsiadami. Cieszę się, że to do tej pory tak wygląda i przez środek osiedla nie poprowadzono komunikacji.” Oryginalne, gdy patrzy się z dzisiejszej perspektywy, jest już samo to, że Bień miał „ideę urbanistyczną”.

Ale wracając do dzieciaków. Zaplanowano dla nich więcej. W tym usypaną z ziemi wykopywanej pod fundamenty górkę saneczkową.

A właściwie — jak z przedszkolami — dwie, bo uznano, że dzieciaki z 10-tys. osiedla zimą nie zmieszczą się na jednej. Słusznie, bo dzieciaków już mniej, ale nadal bywa ciasno.

Z tego samego powodu wybudowano także…

… dwie szkoły.

Obok znajduje się też klub sportowy z — te dobudowano później, ale dało się to zrobić tylko dzięki temu, że ktoś przewidział dla nich miejsce — basenem, hotelem, halą sportową…

…oraz tzw. balonem dla miłośników tenisa.

Ale to oczywiście nie wszystko z tego, co w latach 70. XX w. uważano za minimum infrastruktury potrzebnej 10 tys. ludzi do życia w mieście. Jest też park.

W którym dziś udało się pomieścić między innymi siłownię dla dorosłych. Tak by — tu wracamy do „idei urbanistycznej” Bienia, który projektował osiedla z PRL — na przykład mieszkający na osiedlu seniorzy mieli się gdzie spotkać.

Jest też przychodnia, bo ludzie chorują. Także pediatryczna, by mieszkające na osiedlu dzieciaki (te z dwóch szkół i dwóch przedszkoli) miały zapewniony łatwy dostęp do opieki lekarskiej.

Dla korzystających jest też kościół.

Oraz alejka, na którą przyjeżdżają ostatnio instagramerzy z całego miasta, by zrobić sobie ładną fotkę między drzewkami. Te posadzono niedawno, ale — znów — było gdzie je posadzić, bo ktoś to tak zaplanował.

Jest boisko. Które — nawiasem mówiąc — chciano kiedyś zabudować, ale kiedy prezes spółdzielni zrozumiał, że realizacja tego planu będzie oznaczać, że mieszkańcy osiedla zapukają do niego z taczkami, porzucono go. Choć tak w ogóle to boisk jest więcej, więc dałoby się pewnie tłumaczyć, że nic takiego się nie stało.

Transport? Oczywiście. To ważne i nie można zapomnieć. W końcu dziś wystarczy tramwaj obok osiedla, by uznać je za wzorowe. A zatem z jednej strony „Widoku” — zaplanowanego dla 10 tys. ludzi — mamy przystanek autobusowy. Na który dojeżdża kilka linii.

Z drugiej jest pętla tramwajowa, z której od zawsze odjeżdża coś co mniej więcej 3 do 8 minut.

I jest stacja kolejki aglomeracyjnej, którą zbudowano niedawno, ale zaplanowano jeszcze w latach 70. Wtedy, gdy powstawało osiedle.

Poczta? Cyk.

Sklepy?

Dwa. Żeby nie trzeba było chodzić — lub jeździć — za daleko.

Dom kultury z biblioteką? Check.

Osiedla z PRL dbały o infrastrukturę społeczną.

Jest nawet „kawiarenka” dla lokalsów.

Czy to jednak oznacza, że jest to jakiś „raj”? W żadnym wypadku. To PRL-owskie minimum mające zapewnić dobre miejskie życie klasie robotniczej i inteligencji pracującej. Dziś problemem jest już na przykład jakość mieszkań i budynków. Ta na ogół znacznie ustępuje tej z tzw. nowego budownictwa. Dla wielu kwestią może być też estetyka…

…i problemy, nazwijmy to tak, społeczne.

Nie dziwię się więc ani trochę tym, którzy wolą bloki postawione ciaśniej, ale nowe. I są gotowi zaakceptować mniej drzew i gorszą infrastrukturę społeczną. Kwestia gustu i potrzeb, a o tych się przecież nie dyskutuje. Oprócz tego ceny są jakie są i oferta też jest jaka jest. Mieszkać gdzieś trzeba, więc nie ma miejsca na zbytnie wybrzydzanie.

Ale wydaje mi się też, że nieco zapomnieliśmy o tym, co powinno być „minimum” potrzebnym do dobrego życia w mieście. I przypomnienie, co uważali w tym temacie PRL-owscy planiści, całkiem nieźle pokazuje, jak mało oczekiwać nauczono nas w ostatnich latach. A przecież nie było tak zawsze i można chcieć więcej.

Można na przykład chcieć, by na osiedlu była szkoła. — Kiedy pierwszy raz przyjechałem na miejsce, gdzie miało stać osiedle, to tam jeszcze rosła sałata. Miałem normatyw i musiałem go zachować. On się odnosił do całości. Przewidywał nie tylko liczbę mieszkań, ale też szkół, przedszkoli, żłobek. To wszystko było wówczas określone w stosunku do liczby mieszkańców — opowiadał Bień o projektowaniu osiedla Widok.