Henry Ulen nie ma nawet swojego hasła w polskiej Wikipedii. A szkoda, bo zasłużył na nie, jak niewielu innych. Nie tylko był sprawcą jednego z największych przekrętów w historii polskiego samorządu, ale też postacią bardzo pouczającą. Ulen działał w 20-leciu międzywojenny i naciągnął polskie miasta na miliony dolarów. Niektóre z nich zbierały się przez dziesięciolecia. W innych skutki afery da się dostrzec do dziś.
Kiedy w Częstochowie budowano wodociągi i kanalizację, to jej koszt wyniósł 123 złote na osobę. Jednak gdy robił to Grudziądz, to samorząd zapłacił jedynie 23,7 złotego. Skąd ta różnica? Częstochowa budowała je we współpracy z Henrym Ulenem. Grudziądz nie. A Częstochowa nie była tutaj wyjątkiem, bo tzw. miast „ulenowskich” było w 20-leciu o wiele więcej. Na przykład kiedy w Piotrkowie w 1937 roku podliczono wartość inwestycji, które zbudowano we współpracy z Amerykaninem, to wyszły 3 miliony złotych. Dużo czy mało, zapytacie zapewne? Raczej mało, kiedy zwrócić uwagę, że kosztowały 12 milionów.
Na pierwszy rzut oka widać więc, że ktoś tutaj kradł. Ale kto i w jaki sposób?
Rząd bierze „chwilówkę”
Nie robił tego samorząd. Przekręt był zorganizowany na wyższym poziomie i opierał się na wykorzystaniu słabej międzynarodowej i gospodarczej sytuacji Polski. Było tak, że Polska zaraz po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku musiała mierzyć się z wojną polsko-bolszewicką. To powodowało ogromne potrzeby finansowe, o zaspokojenie których było jednak trudno. Państwo wydawało więc dużo, ale zarabiało mało. Był to jeden z powodów hiperinflacji, która dopadła kraj we wczesnych latach 20. Ta z kolei wymusiła działania mające ustabilizować złotówkę, do czego było potrzebne jak najwięcej twardej waluty.
Dolary świetnie się nadawały do tej roli, ale było o nie trudno. Młode państwo z widocznymi problemami gospodarczymi i trudną sytuacją geopolityczną uchodziło za ryzykownego pożyczkobiorcę. Poważne instytucje finansowe odmawiały więc jego prośbom. Rząd szukał metod, by zmienić odbiór kraju i próbował zrobić to, ściągając do Polski jakikolwiek zagraniczny kapitał. Kiedy więc Henry Ulen pojawił się z propozycją kredytu, nie patrzono zbyt dokładnie na jego warunki. Po pierwsze liczono na to, że wydanie pieniędzy na jakiekolwiek inwestycje zapewni ludziom potrzebną pracę. A po drugie – i w tamtej chwili ważniejsze – uważano, że jeżeli uda się pozyskać z zagranicy pierwsze pieniądze, nawet na lichwiarskich warunkach, to wzrośnie zaufanie do kraju.
I w ślad za nimi pojawią się inni inwestorzy oraz poważne instytucje finansowe gotowe zaspokajać jego pokaźne potrzeby kredytowe. Pożyczka od Ulena nie mogła jednak zbudować obrazu kraju, z którym robi się poważne interesy. Pokazywała raczej, że Polska to kraj, na którym można bardzo łatwo się wzbogacić robiąc bardzo zyskowne przekręty.
Żaden rozsądnie myślący człowiek nie zgodziłby się na warunki Ulena.
Ulen pożycza, Ulen buduje
Pierwsze umowy między Polską, samorządami oraz Henrym Ulenem podpisano w 1924 roku. Pieniądze miały zostać przeznaczone na inwestycje w infrastrukturę kilku miast. Planowano budować głównie wodociągi i kanalizację. Wybranymi miastami były Piotrków, Częstochowa, Radom i Lublin. Wtedy uważano, że te samorządy są szczęściarzami. Szybko okazało się, że nic bardziej mylnego. Ważniejsze od tego, że się buduje, było bowiem to kto i jak buduje. A rzecz zorganizowano w skrócie tak, że za pieniądze pożyczone od Ulena, budowała firma Ulena, która zarabiała tym więcej, im więcej wydała.
Co mogło pójść nie tak? Prawda? Opisując to w wersji rozszerzonej, cały szwindel opierał się na czterech filarach, które Zbigniew Landau i Jerzy Tomaszewski dokładnie wyliczyli i opisali w książce „Anonimowi władcy. Z dziejów kapitału obcego w Polsce (1918-1939)”.
Po pierwsze więc firma Ulen miała zagwarantowane prawo do wykonywania robót finansowanych w ramach udzielonej przez firmę Ulen… pożyczki.
Po drugie w interesiefirmy było przeciąganie prac, ponieważ w ramach umowy zagwarantowano jej, że dopóki te trwają, to miasta będą ponosić koszty utrzymania jej biur, administracji, itp… Czyli – mówiąc krótko – im dłużej budowała, tym dłużej mogła liczyć na pokaźną liczbę intratnych etatów, za które płacili polscy podatnicy.
Po trzecie firma zarabiałana zasadach ryczałtu płaconego od kwoty pożyczki. W jej interesie było więc to, by inwestycje wychodziły jak najdrożej. A zależało jej na tym nawet bardziej, ponieważ suma ryczałtów, które trafiały do Ulena, wynosiła aż 30 procent.
Po czwarte wreszciebardzołatwo było zawyżać koszty budowy, ponieważ firma… była zwolniona z odpowiedzialności za jakość robót i przestrzegania jakichkolwiek harmonogramów. Te zresztą i tak ustalała sobie sama. Tak samo jak zakres prac.
Miasta płacą za fuszerkę
Budowano więc długo i marnie. Jak marnie? Na przykład w Piotrkowie na wielu ulicach położono wodociągi, ale zapomniano o kanalizacji. Dla równowagi robiąc też tak, że były ulice, gdzie zrobiono jedynie kanalizację, zapominając o wodociągach. Przy czym niewiele to zmieniało, bo kanalizację budowano i tak zbyt wysoko i nieczystości nie mogły spływać. Z kolei oczyszczalnię zbudowano z takimi błędami, że jej uruchomienie było… droższe niż budowa. W Radomiu wystarczyło kilka lat, by położone przez Ulena wodociągi popękały, a postawiona w Lublinie rzeźnia zaczęła się rozsypywać jeszcze przed wojną.
A zakres prac? Tutaj inżynierowie Ulena wykazywali się niezwykłą kreatywnością. O jednej z takich spraw napisała przed wojną gazeta „Ziemia Lubelska” w artykule „Ulenowskie ryby. Bajeczka prawdziwa”: „Obok mostu kolejowego na Kalinowszczyźnie, w pobliżu robót ulenowskich, znajduje się chłopskie jezioro, dość głębokie, zamulone do połowy mułem i zarośnięte sitowiem. Zdarzyło się pewnego razu, że ujrzał to jeziorko p. Hartigan, dyrektor Ulena i oświadczył: w tym jeziorze muszą być ryby. Porozumiał się więc z chłopkami, właścicielami jeziora, i orzekł, że ryby wyłapie się tylko przez wypompowanie całego jeziora. Od słowa do czynu niedaleko. Wziął robotników z robót inwestycyjnych, około kilkudziesięciu, kazał wykopać rowy, a że woda nie chciała wystąpić z jeziora, bo było głębokie, to postawił pompy ulenowskie, do jeziora. Pracowano tak kilkanaście dni, zużywając wielkie ilości »ulenowskiej« benzyny. Nareszcie wodę wypompowano. W jeziorze żadnych ryb nie znaleziono”. Lublin musiał za zapłacić dodając jeszcze prowizję.
Samorządy u progu bankructwa
I zapłacił niemało, bo suma obciążeń związanych z inwestycjami robionymi w ramach przekrętu Ulena, była gigantyczna. Na przykład Lublin miał rocznie spłacać 1,5 miliona złotych, choć jego całkowite dochody wynosiły… 3,6 miliona złotych. Częstochowa musiała oddawać połowę budżetu. Radom 1,4 miliona z 1,9 milionów dochodów. A Piotrków w zasadzie wszystko. Koszt obsługi pożyczek wynosił bowiem 925 tysięcy złotych. A miasto miało dochody na poziomie… 999 tysięcy. Ulen zarabiał więc krocie, a samorządy nie miały dla nauczycieli, na sprzątanie, dostarczanie wody i inne inwestycje.
Kiedy zabrano się za ratowanie sytuacji i zaproponowano dla miast plan spłat, to okazało się, że Piotrków musiałby spłacać wodociągi położone bez kanalizacji i kanalizację zbudowaną bez wodociągów przez prawie… 250 lat. Dokładnie do 2187 roku. Nieco lepiej byłoby w wypadku Lublina, który ze spłatą uwinąłby się ekspresem – w zaledwie 114 lat.
Co oczywiście nie było końcem problemów. Absurdalne koszty inwestycji (wiele razy większe niż w miastach, które budowały wodociągi ze środków własnych) powodowały, że ceny usług komunalnych też były absurdalne. A to z kolei oznaczało, że ludzie z nich nie korzystali. W Lublinie oszczędzano na wodzie tak bardzo, że pojawiła się epidemia duru brzusznego. Co niespecjalnie powinno dziwić, bo ceny wody rosły po kilkaset procent.
Gdy pod koniec 20-lecia międzywojennego podliczono całość, to wyszło, że 72 miliony dolarów, które w sumie pozyskano od Ulena, kosztowały około 188 milionów dolarów. A przecież i te 72 miliony przyniosły wartość o wiele mniejszą, bo gdyby to samo co zbudowano z pożyczki, postawić z własnych środków, to koszty byłyby dużo mniejsze.
Miasta ulenowskie straciły przez to wiele lat, w których zamiast inwestować w rozwój i rzeczy potrzebne, musiały szukać pieniędzy na spłatę zobowiązań wobec nieuczciwej firmy. Skutki tego było dobrze widać jeszcze pod koniec lat 30. ubiegłego wieku. Ale ja poszedłbym dalej i powiedział, że widać je do dziś, choć zapewne nam umykają. Wyjęto im przecież po kilkanaście lat rozwoju w dość istotnym okresie. Kto wie, gdzie byłyby dzisiaj, gdyby ich samorządy nie zaufały wtedy obietnicom rządu oraz nieuczciwej firmy.
Prawie na pewno byłyby dalej.
Majstersztyk bez strony w Wikipedii
Widzicie więc, że cały przekręt był prawdziwym majstersztykiem. Do tego robionym w białych rękawiczkach i w sposób całkowicie legalny. Więcej nawet – popierany przez państwo Polskie, które widziało w nim szansę, a nie zagrożenie. Aż dziwne, że pan Ulen nie dorobił się nawet hasła w Wikipedii, na które z pewnością zasłużył. I trochę szkoda, że go tam nie ma, bo jest to postać bardzo pouczająca. Przypomina choćby o tym, że ważne jest nie tylko to, że pieniądze się wydaje, by te – jak chcą niektórzy – krążyły w gospodarce.
Ważne jest także jak i na co się je wydaje. I skąd się je bierze. Czasami lepiej zajrzeć darowanemu koniowi w zęby i zrezygnować lub zrobić coś samemu i za swoje, niż na „atrakcyjny” kredyt. Było to prawdą 100 lat temu, kiedy działał Ulen. Jest nią także i dzisiaj.
Fot. Kasyno w Otwocku, które zbudowano na bardzo drogi kredyt „ulenowski”/Narodowe Archiwum Cyfrowe.