Gdyby w latach 80. ubiegłego wieku zapytać kogoś na polskiej ulicy, jaki jest najbardziej katolicki kraj w Europie, zapewne odpowiedziałby on: nasz, Polska. Jednak nawet wtedy, gdy katolicyzm w Polsce na fali pontyfikatu Jana Pawła II przeżywał swój złoty czas, odpowiedź na to pytanie była inna. Brzmiała: najbardziej katolicki kraj w Europie to Irlandia. Zielona Wyspa była tak katolicka, że nielegalne były tam nawet rozwody i ludziom to nie przeszkadzało.

I – to ciekawe – nie było to związane jedynie z prawem, które ich zabraniało. Choć oczywiście z nim także. Zakaz rozwodów został zawarty w ultrakatolickiej konstytucji kraju, którą uchwalono w 1937 roku. Ale nie wziął się tam znikąd – był wyrazem woli ludu i cieszył się bardzo dużym poparciem społecznym. Wiemy o tym, ponieważ irlandzka republika zorganizowała w 1986 roku referendum w tej sprawie. Referendum, w którym ponad 63 procent głosujących opowiedziało się za utrzymaniem konstytucyjnego zakazu rozwodów. Przeciwny głos oddało zaledwie 36 procent głosujących mieszkańców kraju.

Taki wynik był wynikiem tego, jak duże znaczenie katolicyzm miał (a w pewnym stopniu nadal ma) dla irlandzkiej kultury. Tożsamość kraju wykuwała się w czasie kilkusetletniej okupacji prowadzonej przez Brytyjczyków. Ta była tak brutalna, że zachowały się wyroki sądów, które stwierdzały, że brytyjscy żołnierze nie muszą odpowiadać za gwałt na Irlandce, ponieważ wątpliwe jest zaliczenie jej do kategorii ludzi. Okupanci – to przypomina to, co działo się w Polsce w najciemniejszych okresach zaborów – starali się doprowadzić do całkowitego zniszczenia irlandzkiego języka, co robili między innymi dbając o to, by populacja kraju była niepiśmienna. Głupim narodem jest w końcu łatwiej manipulować. Irlandczycy, o czym wie niewiele osób, byli też pierwszymi niewolnikami na amerykańskich plantacjach. Dopiero po nich przywieziono tam czarnych Afrykańczyków.

Szczytem tych prześladowań był Wielki Głód, do którego brytyjscy okupanci doprowadzili z rozmysłem w XIX wieku. Zrobili to, gdy po pojawieniu się zarazy ziemniaczanej, zdecydowali, że zamiast Irlandczykom pomóc, nie wyślą na Zieloną Wyspę żywności. W efekcie zmarło około miliona ludzi – co ósmy mieszkaniec kraju. A kolejne dwa miliony wyemigrowały. Szukając nie tyle szansy na lepsze życie, co po prostu na to, by przeżyć.  

Największą różnicą między okupantami, a prześladowanymi Irlandczykami była religia. Ci pierwsi byli protestantami. Drudzy – katolikami. Wyznanie stało się więc fundamentem tożsamości Republiki Irlandzkiej, która powstała po I wojnie światowej. W uchwalonej w 1937 roku zawarto zapis o przewodniej roli religii w państwie i liczne przepisy mające zabezpieczyć znaczenie kościoła katolickiego jako stróża narodowej tożsamości wyspy.

Referenda przeciw aborcji

Dotyczyło to także aborcji. Zapisy z nią związane kilkukrotnie oddawano zresztą pod głosowanie. Po raz pierwszy na początku lat 80. XX wieku. I – co ciekawe z dzisiejszej perspektywy – nie po to, by ją zalegalizować. Ale po to, by uniemożliwić sądom jakiekolwiek orzecznictwo ustanawiające wyjątki od bezwzględnego zakazu przerywania ciąży. Poprawkę, która przed nimi zabezpieczała, głosowano w referendum w 1983 roku. Wynik to 67,9 procent za i 33,1 procent przeciw. Ucieszył Kościół, który wsparł kampanię.

Kolejne narodowe głosowania były już związane z głośnymi sprawami. W 1992 roku 13-letnia dziewczyna została w Irlandii zgwałcona i zaszła w ciążę. Chciała przejść aborcję w Wielkiej Brytanii, ale praktyka w kraju była taka, że kobietom w ciąży odmawiano prawa wyjazdu, ponieważ bardzo często szukały one pomocy w brytyjskich klinikach aborcyjnych. Także i tutaj sąd zdecydował, że zakaże 13-latce podróży do Anglii. Sprawa wywołała ostrą dyskusję i jej efektem było referendum, którego wynik zabezpieczył ciężarnym kobietom prawo do podróżowania za granicę. W 1997 roku gwałt spotkał inną 13-latkę, która także zaszła w ciążę. Rodzice nie chcieli, by ją usunęła. Pomagała jej organizacja kobieca, która musiała iść do sądu, by ten zgodził się na podróż do Anglii. Zgodę wprawdzie dano argumentując, że dziewczyna myśli o samobójstwie, więc ciąża zagraża życiu matki, ale znowu doszło do ogólnonarodowej dyskusji o legalizacji aborcji.

Skutkiem było rozpisanie kolejnego referendum, w którym głosowano nad tym, czy aborcja będzie w Irlandii legalna w wypadku… zagrożenia życia matki. Był to 2002 rok, a więc zaledwie 23 lata temu. I większość głosujących opowiedziała się przeciw legalizacji przerywania ciąży nawet w tak niewielkim zakresie. Przeciwnicy aborcji wygrali o włos, bo różnica wyniosła mniej niż 1 procent, ale zawsze. I jeszcze w 2017 roku, zaledwie osiem lat temu, w kraju dokonano oficjalnie jedynie 15 zabiegów przerwania ciąży. W 2022 roku było ich już ponad 8000. Co zmieniło się w tym czasie? Irlandia zalegalizowała aborcję.

Irlandzka metoda

Zrobiła to po ogólnonarodowym głosowaniu, w którym zwolennicy przerywania ciąży byli już w przytłaczającej większości i wygrali głosowanie wynikiem 66 do 34. Tak duża zmiana była wynikiem dwóch rzeczy. Pierwszym była zmiana społeczna. Drugim oryginalna irlandzka metoda rozwiązywania trudnych dylematów, którą wykorzystano przy tej okazji.

Okres, o którym mówimy, to czas ujawniania kolejnych afer pedofilskich w irlandzkim kościele. Ofiary zaczęły zabierać głos. A na jaw wyszło przede wszystkim systemowe znęcanie się oraz gwałty, których personel dopuszczał się w katolickich domach dziecka oraz szkołach. Wraz z kolejnymi sprawami pedofilii, które trafiały na łamy gazet, spadało zaufanie do Kościoła katolickiego. Jeszcze w 2001 roku nieufność wobec niego deklarowało zaledwie 17 procent Irlandczyków (w tym jedynie co trzeci z nich mówił, że nie ufa Kościołowi w ogóle). 10 lat później – 2011 roku – nieufność deklarowała ponad połowa pytanych, a niemal co trzeci mieszkaniec Irlandii odpowiadał, że Kościołowi nie ufa za grosz. Bardzo spadła liczba katolików oraz osób chodzących na niedzielne msze.

Dostrzegając te zmiany postanowiono więc po raz kolejny podnieść kwestię aborcji. Z tym, że zrobiono to inaczej. Najpierw – w 2016 roku – powołano coś, co nazywa się panelem obywatelskim. Była to po prostu 100-osobowa grupa obywatelki kraju, która pochodziła z losowania i mniej więcej odpowiadała kluczowym cechom struktury demograficznej kraju. A więc jeżeli w kraju była większość kobiet, to więcej było ich też wśród uczestników panelu. To samo dotyczyło osób z różnym wykształceniem, itd… itp…

Tym ludziom powierzono wypracowanie propozycji. By zrobić to jak najlepiej mogli spotykać się z dowolnymi ekspertami, szukać dowolnych opinii i dyskutować. Robili to przez blisko rok. Na koniec przedstawili rekomendacje, które przez opinię publiczną zostały ciepło przyjęte. Zwracano bowiem uwagę na to, że pochodzą od zwykłych ludzi, którzy mieli czas i okazję, by gruntownie zapoznać się ze sprawą. Propozycja zakładała legalizację przerywania ciąży do 12 tygodnia oraz w sytuacjach zagrożenia zdrowia matki.

Oddano ją pod referendum, które poprzedziła kampania skupiona na dramatach, które są efektem zakazu przerywania ciąży. Tym razem głosowanie zakończyło się przytłaczającym zwycięstwem osób zgadzających się na legalizację aborcji. W głosowaniu było 66 do 34 procent, a niewiele później w Irlandii zaczęły pojawiać się kliniki pozwalające przerwać ciąże bez groźby więzienia. Statystyki szybko wzrosły. Z kilkunastu zabiegów rocznie do kilku tysięcy. Nie oznacza to jednak, że tak bardzo wzrosła liczba aborcji. Kobiety w Irlandii – mówią niektórzy – przestały po prostu podróżować w tym celu do sąsiedniej Anglii.

Fot. Katenolan1979 – Own work/Wikimedia.