Ivar Kreuger stworzył w 20-leciu gigantyczną międzynarodową korporację zapałczaną. W 1911 roku zaczynał od trzech fabryk w Szwecji, by 20 lat później mieć… 80 procent światowego rynku. Firmę zbudował korzystając z korupcji. Bezwzględnie wykorzystywał też słabość „podbijanych” krajów – monopol zbudował w aż 15 z nich. Nie oglądał się na dobro ludzi, których zatrudniał. A jego boiskiem treningowym była Polska, którą „skolonizował” wykorzystując niskie płace, tani surowiec oraz inflację.

Historię tego, jak podbił polski rynek, czyta się bardzo podobnie do relacji z tego, co działo się w Polsce w latach 90. ubiegłego wieku. Co zapewne jest doskonałą ilustracją powiedzenia, że ci którzy nie znają historii, są skazani na powtarzanie własnych błędów.

Zobaczcie zresztą sami.

Król Zapałek

Słynny szwedzki przemysłowiec biznesową karierę rozpoczynał na początku XX wieku od przedsiębiorstwa budowlanego – był zresztą inżynierem budownictwa. Szybko jednak dostrzegł, że prawdziwe pieniądze będzie mógł zarobić na czym innym – na zapałkach. Znał się na tym, bo jego ojciec był jednym z krajowych pionierów produkcji zapałek. Powołał spółkę akcyjną i zbudował korporację, która zdominowała rodzimy rynek. Ten nie był jednak dość wielki, jak na ambicje młodego wówczas szwedzkiego biznesmena. Kreuger wymyślił więc model biznesowy i rozejrzał się za krajem, w którym mógłby go przetestować. Padło na bliską Polskę, która miała bardzo wiele atutów dla jego branży.

Sam model do złudzenia przypominał kolonizację, w której z pomocą różnych środków najpierw uzależniano od siebie cały rynek „podbijanego” kraju, by później móc narzucać w nim swoje warunki sprzedaży oraz prowadzenia biznesu. Ivar Kreuger działał zresztą później z Brytyjczykami w ich koloniach, gdzie budował monopole. Tak samo jak w Polsce.

Zapałczana kolonizacja

Czym Polska przyciągnęła Kreugera? Na pewno nie silnym rynkiem wewnętrznym. Kraj zbierał się dopiero po zaborach oraz wojnie polsko-bolszewickiej. Cierpiał też z powodu hiperinflacji, która dla Polaków była wielkim problemem, ale dla bogatego biznesmena przede wszystkim szansą. Inflacja powodowała bowiem, że kiedy ktoś przyjeżdżał do kraju robić interesy i miał tzw. twardą walutę, to wszystko było dla niego tanie. Bezwartościowa waluta kraju ułatwiała wykupywanie zakładów, których ceny w dolarach były niskie. Do tego dochodził łatwy dostęp do taniego surowca, czyli drzewa osikowego oraz bardzo niskie koszty pracy. Nie przeszkadzały mu też korupcja i zła sytuacja finansów kraju. Na rynek wewnętrzny planował sprzedawać niewiele. Chciał móc wszystko kupować tanio.

Ivar  Kreuger wybierający się w podróż biznesową. Może do Polski? / Domena Publiczna.
Ivar Kreuger wybierający się w podróż biznesową. Może do Polski? / Domena Publiczna.

W praktyce gospodarcza kolonizacja przebiegła tak, że pierwszym interesem Ivara Kreugera w II Rzeczpospolitej było wykupienie w 1923 roku 45 procent udziałów w Towarzystwie Akcyjnym dla Wyrobu Zapałek „Silesia” w Czechowicach. Te były wówczas największym producentem zapałek w kraju. Do tego dołożył 45 procent akcji fabryki „Watra” w Stryju oraz fabrykę zapałek „Płomyk” w Warszawie. W kolejnym roku zaczął udzielać kredytów konkurencji w taki sposób, że szybko uzależnił od siebie trzy kolejne polskie zakłady produkujące zapałki – „Błonie”, „Mszczonów” oraz Braci Stabrowskich.

To spowodowało, że w zaledwie dwa lata po wejściu na nasz rynek miał wpływ na pracę fabryk, z których „wyjeżdżało” rocznie 195 tysięcy skrzyń zapałek. To oznacza, że mniej więcej cztery z każdych sześciu pudełek zapałek w Polsce były produkcji Ivara Kreugera.

Samo to jednak nie wystarczało, ponieważ dominacja na rynku nie oznaczała, że nie pojawi się konkurencja. Nie pozwalała też na przykład na wykorzystanie podatków do unieszkodliwienia producentów zapalniczek. By to zrobić trzeba było nawiązać relacje z Państwem lub przynajmniej jego urzędnikami. Kreuger był mądry i zrobił jedno oraz drugie.

Monopol dla monopolisty

Wiedząc, że sytuacja finansowa kraju jest trudna, a minister finansów walczy o ustabilizowanie waluty i potrzebuje każdej ilości dolarów, wystąpił do rządu z propozycją. Mianowicie zaproponował, by ten zdecydował o wprowadzeniu monopolu zapałczanego w kraju i wydzierżawił go Szwedowi. W zamian za co miał dostać 6 mln dolarów pożyczki.

Kartę przetargową miał niezłą, bo już dominował na polskim rynku. Zastosował więc metodę kija i marchewki. Z jednej strony obiecywał kredyt, z drugiej straszył zamknięciem fabryk w kraju. Gdyby to zrobił wzrosłoby oczywiście bezrobocie, a tego żaden rząd nie lubi. Dbał też o to,  by do polityków docierała informacja, że jak nie wprowadzą monopolu państwowego, to Kreuger zrobi go na własną rękę. Przejściowo ograniczając ceny swoich produktów tak, żeby pozostała polska konkurencja musiała zaraz zwinąć swoje interesy.

Rząd zdecydował więc, że monopol powstanie i wydzierżawi się go szwedzkiej firmie, by – jak tłumaczono – chronić krajowy przemysł przed wpadnięciem w obce ręce. To wywoływało uśmieszki i komentarze opozycji, ale te nie mogły nic zmienić. Najważniejsza była ponoć proponowana pożyczka, którą nazywano „zapałczaną”. Minister finansów zaplanował już jak ją wyda, więc nie za bardzo chciano rozważać, że może jej nie dostać.

Do tego alternatywy – opisują Zbigniew Landau i Jerzy Tomaszewski w książce „Anonimowi władcy” – też nie były różowe. Pojawiały się wtedy na przykład pomysły, że pieniądze pożyczą nam Niemcy. A zrobią to w zamian za naszą zgodę na rewizję granic.

Monopol na zapałki wyglądał lepiej.  

Korupcja

Była to rzecz, która miała sens w krótkim terminie. W dłuższym – jak się okazało – miała go mniej. Ale o tym za chwilę, ponieważ i w krótkim zrobiono jedną bardzo niemądrą rzecz. Otóż Kreuger zaproponował pożyczkę w wysokości 6 milionów dolarów, ale był gotów dać nawet 30 milionów. I dałby je, gdyby tylko dostał taką okazję. Nie dostał jej jednak, bo nawet nie negocjowano kwoty. Bano się spłoszyć w ten sposób dawcę „obcego kapitału”. Inni się nie bali i na przykład Węgry, w których zrobiono to samo, dostały od Kreugera 23 razy więcej pieniędzy „na mieszkańca”. I tak mu się to opłacało, więc chętnie pożyczał.

Kiedy później próbowano wyjaśniać, jak to się stało, że akurat Polska nie wykorzystała takiej okazji, zwrócono uwagę, że za wszystkim stała „omyłka” ministerialnego urzędnika. Ten nazywał się Marian Głowacki i w imieniu państwa podpisywał przedwstępną umowę, która – mówiąc delikatnie – nie była dla Polski korzystna. Do tego przetrzymał papiery tak, żeby dalej trafiły w momencie wygodnym dla Kreugera. W oczywisty sposób zaczęto więc mówić o korupcji, ale kiedy sprawa trafiła do sądu, to zdarzyło się tak, że Głowacki zmarł.

Kreatywna księgowość

Bardzo wygodnie – musicie przyznać – dla wszystkich zaangażowanych z wyjątkiem może tych Polaków, którzy już wkrótce mieli zacząć dzielić zapałki na czworo. Zupełnie dosłownie. Sam monopol zbudowano bowiem tak, że interesu kraju nie były chronione. A interes jego mieszkańców został przehandlowany za niewielką dolarową pożyczkę. Dokładnie to bowiem sprzedano, kiedy zgadzano się na różne propozycje Ivana Kreugera.

Polski Monopol Zapałczany
Polski Monopol Zapałczany. Fot. Domena Publiczna/NAC.

Król Zapałek bezwzględnie ograł polskie władze. Zrobiono więc na przykład tak, że planowano kontrolować cenę, ale punktem wyjścia dla tej kontroli był 1 lipca 1925 roku. Kreuger dominował już wtedy na polskim rynku, więc mógł ją ustalić w zasadzie dowolnie. I tak właśnie zrobił ustalając ją na poziomie 120 złotych za skrzynię, dzięki czemu na każdej z nich zarabiał później blisko 80 złotych. Przy planowaniu rozliczeń zrobiono też takie „niedopatrzenie”, że wszystko oparto o skrzynie i pudełka, zapominając jednak ustalić, ile w pudełku jest zapałek. Szwed manipulował więc tym tak, jak było mu wygodnie. Do tego wpisano do umowy gwarantowany dochód i uzależnienie opłat dla skarbu państwa od zysków – tymi firma manipulowała później znacząco zawyżając koszty.

Wpisano też do umowy obowiązek eksportu produkcji, dodając do niego nawet karę finansową. Ale zrobiono to w taki sposób, że karę płacił w połowie Kreuger, a w połowie… Skarb Państwa, co tworzyło sytuację iście kabaretową. Szwedom opłacało się nie eksportować, bo byli sobie to wszystko w stanie poukładać księgowo tak, żeby wyjść na swoje. A od produkowanych w Polsce zapałek, woleli wywozić z kraju surowiec – drewno.

Kreuger zresztą bardzo szybko zadbał o to, by zdobyć monopolistyczną pozycję także w ich wypadku. Jego trust przejął fabrykę chloranu potasu w Sosnowcu i doprowadził do tego, że „Radocha” – bo tak nazywał się ten zakład – stała się jedynym producentem w kraju, dzięki czemu kontrolował rynek jednego z głównych surowców potrzebnych do produkcji zapałek. Pozwalało mu to także na obniżanie wykazywanych zysków i zmniejszanie kwot przekazywanych do Państwa z tytułu monopolu. Mechanizm był bardzo prosty. Szwedzi podnosili cenę chloranu potasu w kontrolowanej przez siebie jedynej w Polsce fabryce i drogo sprzedawali go do… własnych fabryk zapałek.

W tle widać zabudowania fabryki zapałek "Płomyk" w Warszawie. Domena publiczna/NAC.
W tle widać zabudowania fabryki zapałek „Płomyk” w Warszawie. Domena publiczna/NAC.

Te pierwsze zarabiały zadziwiająco dużo, ale tymi kwotami nie trzeba było się z nikim dzielić. A te drugie notowały przez to straty, co zmniejszało należności dla Państwa. Polska więc traciła na tym, ale Szwedzi – zarabiali. I to niemało. Tym bardziej, że Kreuger przejął też kontrolę nad najważniejszym producentem drewna osikowego – firmą „Trak”.

Krocie płacili za to konsumenci.

I nie mogli nawet uciec w „zapalniczki”, bo te wysoko opodatkowano, by zrobić z nich towar luksusowy i zadbać, żeby nie stały się konkurencją dla szwedzkiego monopolu.

Zapałka na czworo

Szczególnie, kiedy po wybuchu Wielkiego Kryzysu Szwed postanowił wykorzystać kolejne finansowe problemy II Rzeczpospolitej i przeprowadził tzw. drugą pożyczkę zapałczaną. Tej udzielił w zamian za przedłużenie monopolu oraz zmianę jego zasad. Między innymi ustalono podniesienie ceny pudełka zapałek o ponad 30 procent przy jednoczesnym zmniejszeniu ich liczby w pudełku. Tę ustalono na 48 i zapisano w tajnym aneksie, bojąc się być może reakcji opinii publicznej. Realna podwyżka wyniosła więc ponad 40 procent.

I zaraz pojawiły się efekty. Jakie? Choćby czarny rynek zapalniczek. Te przemycano do Polski z sąsiednich krajów na potęgę. Szacunki mówiły, że na początku lat 30. było ich w kraju kilka milionów. Oczywiście tylko tych nielegalnych – z przemytu. Dramatycznie spadła sprzedaż zapałek, która skurczyła się o blisko 40 procent. W szczytowym momencie za pudełko zapałek można było kupić blisko kilogram żyta lub gazetę. Dużo.

Zwłaszcza w kraju nękanym przez kryzys. Ludzie ratowali się więc różnymi sposobami. Po pierwsze rzeczywiście dzielili zapałki na czworo. Po drugie na wsiach wrócono do tradycyjnej metody rozpalania ognia – huby. Wrócił też zwyczaj… „pożyczania sobie żaru”.

Warunki drugiej umowy z korporacją zapałczaną były dla Polski tak złe, że znowu zaczęto mówić o korupcji. I tym razem doszło jednak do zaskakującej śmierci, bo życie odebrał sobie radca prawny firmy w Polsce. Przynajmniej oficjalnie, bo nieoficjalnie uważano jednak, że ktoś mu w tym pomógł, bo ten wiedział dużo i mógł zagrozić komuś ważnemu.

Sprzedawca zapałek w 20-leciu międzywojennym. Domena Publiczna/NAC
Sprzedawca zapałek w 20-leciu międzywojennym. Domena Publiczna/NAC

„Rozwój” polskiego przemysłu

Tego jednak nie wiadomo na pewno. Na pewno wiadomo za to, jak monopol odbił się na polskim przemyśle rozwojowi którego miał służyć. Otóż na koniec 20-lecia całkiem nieźle miały się zakłady dbające o dostawy surowca dla zakładów pochodzącej ze Szwecji firmy.

Na przykład „Przemysł osikowy”, który produkował drewienka. Producent drewna osikowego też miał się dobrze. Surowce opłacało się wywozić bardziej niż zapałki, bo w zyskach z tych ostatnich miało swój udział państwo, które ustanowiło monopol. Lepiej i opłacalniej było go ominąć i nasze drewno przerobić na zapałki w zagranicznej fabryce. Poza tym firma założona przez Kreugera zarabiała raczej na tym, że sprzedawała drogo, niż na tym, że dużo. Monopole pozwalały jej bowiem ustalać ceny, a te udało jej się stworzyć w pełni w 15 krajach. W wielu innych dominując znaczącą część rynku. W szczytowym momencie kontrolowała około 80 procent światowego rynku zapałek, co z pewnością było biznesowym sukcesem. Który osiągnięto m. in. dzięki lekcjom z polskiego poligonu.

Choć nie wiem czy akurat to powinno być dla nas powodem do dumy.

U nas bowiem efekt był taki, że produkcja zapałek spadła z 270 tysięcy skrzyń w 1923 roku i 170 tysięcy w 1929 do… 77 tysięcy w 1938. Liczba fabryk spadła z 19 do czterech, a zatrudnienie z blisko 3 tys. do 805 osób. To świetnie pokazuje, jak rozwinął się nasz przemysł zapałczany dzięki monopolowi. Do tego przestał też cokolwiek eksportować, bo pod koniec II Rzeczpospolitej za granicę sprzedawano dwie skrzynie zapałek rocznie.

Tak. DWIE.